Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Uciekł z Obrzyc i zaczął mordować. Jego zbrodnie wstrząsnęły Polską. W kraju zapanowała psychoza strachu

Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski
W prasie ogłoszono "polowanie" na wampira
W prasie ogłoszono "polowanie" na wampira Archiwum
Józef Pluta był powodem psychozy strachu w całej Polsce. Rodzice bali się o dzieci, panika była taka, że czasami całe wsie obawiały się okrutnego mordercy. W tej historii ważnym miejscem są Obrzyce. Ale po kolei...

Jak zaczęła się okropna historia Pluty? Cofnijmy się do lat 70. Jedna z pracujących z nim kobiet przyłapała go na "flircie" z owcą. Kobieta przypłaciła to życiem, co udowodnili prowadzący śledztwo i sąd. Jednak nie do końca. Podczas procesu późniejszy wampir skutecznie przekonał wszystkich, że cierpi na chorobę psychiczną. Ponieważ wiele wskazywało na to, że zbrodnię popełnił, będąc niepoczytalnym, trafił w 1976 r. na obserwację do szpitala psychiatrycznego w Obrzycach.

Wampir z Marianowa – Józef Pluta, morderca, którego zbrodnie wstrząsnęły Polską - Project Explore

Czaruś z psychiatryka

Okazało się, że w szpitalu poczuł się jak ryba w wodzie. Ba, stał się nawet ulubieńcem pań. Taki czaruś z psychiatryka. Szybko też, posiadając pewne doświadczenie dekarskie, zaczął być zatrudniany poza szpitalem. Pewnego dnia jego zdolności postanowił wykorzystać jeden z lekarzy, który w podpoznańskim Suchym Lesie budował willę. Pluta zamieszkał w domu znajomych lekarza. Miał jak w raju. Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy i tak skończył się czas obserwacji psychiatrycznej i trzeba było wrócić do celi. Nieopatrznie poinformował go o tym lekarz.

Wówczas uciekł i pojawił się w rodzinnych stronach. Zasiadł do stołu z rodziną, znajomymi, po czym wszystkich wymordował. Na koniec w oborze zarąbał gospodarza przyjęcia...

Wrócił do Suchego Lasu. Tam, gdzie nadzorował budowę willi lekarza. Krążył jak wilk wokół domu, w którym wcześniej mieszkał. Kiedy domownicy byli w łóżkach zaatakował. Poranił dotkliwie swoje ofiary i zniknął.

Zaczęła się panika, Pluta został wampirem, media kolportowały ostrzeżenia przed seryjnym mordercą. W błyskawicznym tempie rosła - przynajmniej w plotkach - lista ofiar mordowanych w coraz bardziej makabryczny sposób. Pojawiły się rozmaite informacje, łącznie z tą, że był komandosem i wojsko uczyniło go sprawną maszyną do zabijania. Tak czy inaczej, milicjant prowadzący wówczas śledztwo opowiada, że Pluta doskonale władał nożem i toporkiem.

Chciał się powiesić

Zapadł się pod ziemię. Jak wspominają świadkowie tamtych wydarzeń dosłownie - ukrywał się w bunkrach. Wychodził po zmierzchu i krążył po okolicy, okradając spiżarnie, wypijając stojące w kanach mleko i atakował kolejne ofiary. Odwiedzał też znajomych, podchodził pod domy kobiet. Bywały noce, że widziano go w wielu, odległych od siebie miejscach. Ludzie się bali. Nie, to nie był strach, to była najprawdziwsza panika.

Przez cały czas trwało polowanie jednak Pluta wymykał się pościgowi. W pewnym momencie w ludziach coś pękło. Wszystko wskazywało na to, że zabójca przebywa w okolicy Kaławy wykorzystując jako schronienie miejscowe bunkry.

Zebrało się pospolite ruszenie - miejscowa ludność uzbrojona w widły i siekiery ruszyła w pościg. Nawet skoszono specjalnie kukurydzę, żeby Pluta nie miał się gdzie schronić.

To była regularna obława, tłum ludzi, policjanci, którzy obstawili pola i drogi wylotowe. Tyraliera przeczesywała las...
I nagle coś się poruszyło na jednej z sosen. Po chwili oniemiali "myśliwi" zobaczyli brodatego mężczyznę skaczącego z gałęzi na gałąź. Wokół zebrał się tłum. Był osaczony. Ktoś rzucił propozycje, że należy ściąć drzewo. Wreszcie dwaj mężczyźni zaczęli wdrapywać się na sąsiednie drzewo, aby Plutę strącić. Wtedy ten skoczył... Jak na zwolnionym filmie obserwatorzy pamiętają człowieka lecącego jak szmaciana kukła, odbijającego się od konarów. Gdy ludzie podbiegli do leżącego miał otwarte oczy, roztrzaskaną czaszkę i rzemień na szyi. Na wszelki wypadek milicjant skierował w jego stronę broń...

Przecież go zastrzelili

Historia krwawa i tragiczna. Jakie może budzić wątpliwości? Jeden z internautów pisał: "Wiem również, że wymordował kilka osób (całą rodzinę cztero lub pięcioosobową) w miejscowości Pąchy niedaleko Miedzichowa. Co najśmieszniejsze - dom, w którym się dokonały te tragedie, kupił kiedyś ojciec mojej dziewczyny i mieszkali tam przez kilka lat. Opowiadał mi, że chata była tania, ale nikt nie chciał jej kupić. Osobiście usuwał pozostałości po tej rzezi ze ścian i podłóg (szczególnie w kuchni). Odwiedzamy czasami to miejsce latem - nieziemska schiza i niepokojący klimat".

Inny wpis brzmiał: "Słyszałam zupełnie inną wersję, ale nie powinnam chyba się nią dzielić. W każdym razie milicja złapała Plutę. Wydano rozkaz upozorowania samobójstwa i powieszono go na pasku od spodni na drzewie".

I ten najbardziej szokujący... "Józef Pluta zabił tylko jedną osobę i rzeczywiście został zabity w czasie nagonki, w lesie. Sprawę prowadziła prokuratura w Gorzowie Wielkopolskim. Fakt, że nie był seryjnym i nie działał na przestrzeni dłuższego czasu, potwierdza to, że jak został zabity w obławie, to prokuratura zaledwie prowadziła postępowanie przygotowawcze - nie było żadnego aktu ścigania...".

Mam ten widok przed oczami

- Mimo wielu lat mnóstwo ludzi pyta mnie o historię wampira - śmiał się rozmawiając z nami kilka lat temu emerytowany milicjant Zbigniew Bartkowiak. A po chwili, już całkiem poważnie, dodaje, że grymas twarzy i widok wykrzywionego ciała Pluty prześladuje go do dziś...

Był rok 1979. Tego dnia Zbigniew Bartkowiak miał wolne. Idąc na jakiś odczyt, mijał siedzibę ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej). Ot tak, z przyzwyczajenia, postanowił sprawdzić, co się dzieje. Milicjanci właśnie się pakowali.
- Dokąd to? - zapytał.
- Znów jedziemy na Plutę, w okolice Siedlca - usłyszał.
To "znów" było w pełni uzasadnione. Józef Pluta w 1979 r. zapracował sobie na pseudonim wampira i wprawił w panikę całą Polskę.
Bartkowiak zgłosił swój akces do udziału w "polowaniu". W końcu doskonale znał te strony. Pojechał tylko po moro i wyruszył w pierwszym radiowozie...

- Gdy przyjechaliśmy do Godziszewa, ludzie podpowiedzieli, żeby iść na łąkę "obok Borowczaka" - wspomina Bartkowiak. - Tam było już ze stu chłopa, każdy z tym, co miał pod ręką. Z widłami, sztachetami, kijami...

Do tego dwóch, może trzech milicjantów z posterunku. Ustawiliśmy ludzi w tyralierę i ruszyliśmy wzdłuż kanału.

Szliśmy tyralierą

Działo się to między Godziszewem a Karną, w stronę niewielkiego lasku. Na pobliskim polu trwał zbiór kukurydzy. Mieszkańcy okolicy opowiadali, że wcześniej Pluta odwiedził znajomego gospodarza w Przyprostyni. Nie tylko wypił mleko, które czekało na mleczarkę, czyli na skup, ale i ukradł kufajkę...

Tyraliera weszła do lasku. Reszta ludzi ustawiła się wzdłuż drogi, by odciąć wampira od pobliskiego kompleksu leśnego, gdzie mógłby zniknąć na dłużej.

- Radziłem wszystkim, by patrzyli także na korony drzew, ale gdzie tam... - dodaje Bartkowiak. - Wszyscy byli tak ogarnięci gorączką polowania, że tyraliera pędziła na wyścigi, jakby każdy chciał przejść do historii jako ten, który złapie Plutę. Wraz z Bernardem Rosińskim zostaliśmy z tyłu. Moją uwagę zwróciło jedno z drzew w grupie sześciu, siedmiu świerków. Była tam nienaturalnie ciemna plama. Rosiński stwierdził, że to pewnie gniazdo. Pomyślałem, że na gniazdo zbyt duże. Podszedłem do drzewa...

Pachniało linczem

Bartkowiak zaczął obchodzić pień, patrząc w górę. Nic nie było widać. Tylko - mimo bezwietrznej pogody - kilka razy zadrżała jedna z gałęzi. Uważniej się przyjrzał i go zobaczył. Zarośniętego - ukrywał się od siedmiu tygodni - mężczyznę w niebieskiej kufajce, który natychmiast zaczął się przemieszczać z gałęzi na gałąź. Bartkowiak wyciągnął pistolet i wykrzyknął sakramentalne "Stój, bo strzelam!". W odpowiedzi z drzewa spadł, powoli jak spadochron, czarny beret i zawisł na jednej z niższych gałęzi.

- Kilku młodych natychmiast chciało wejść na sąsiednie drzewa i strącić Plutę - opowiada Bartkowiak. - Ale bałem się, że spadną. Ktoś inny chciał wziąć drabinę. Aż wreszcie dwaj inni krzyknęli tylko: "Lecimy do Kazia po piłę"...

Jeden z młodych mężczyzn zaczął jednak wspinać się na sąsiedni świerk. Krył się za pniem, bo Pluta podobno doskonale rzucał nożem i toporkiem. I nagle... Bartkowiak mówi, że oczami wyobraźni widzi tę scenę do dziś, jak na zwolnionych obrotach. Pluta zaczął spadać, odbijając się od gałęzi. Po chwili patrzył już w jego wykrzywioną nienaturalnie twarz, szeroko otwarte oczy. Na wszelki wypadek wycelował w niego pistolet, ale było wiadomo, że wampir już nikogo nie skrzywdzi...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na miedzyrzecz.naszemiasto.pl Nasze Miasto