Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tego nie wiedziałeś o kampaniach wyborczych III RP

Arkadiusz Gołka
GRZEGORZ JAKUBOWSKI/POLSKA PRESS
Pijackie wybryki, erotyczne skandale, ciężkie korupcyjne zarzuty, absurdalne zmiany sojuszy i oczywiście mnóstwo obietnic bez pokrycia. Oto oblicze polskich kampanii parlamentarnych od 1989 r.

**Przeczytaj też:

Ciekawostki o wyborach parlamentarnych 2015. Czym zaskoczyła nas kampania wyborcza?

**

Polska scena polityczna to prawdziwy światowy unikat. Wydawałoby się, że obserwatorzy życia politycznego z wielu krajów mogą powiedzieć tak o swoim własnym podwórku, będę jednak dalej twardo obstawał przy tej ryzykownej tezie. Przemawia za nią wiele argumentów i zdarzeń z minionych kampanii wyborczych. Mamy ich za sobą aż siedem (nie licząc niedemokratycznej elekcji do Sejmu kontraktowego z 1989 r.), a 24 października, wraz z nastaniem ciszy wyborczej, zakończy się najnowsza. Przyjrzymy się tym najbardziej smakowitym kampanijnym aspektom.

Seks, ubezpieczenia i służby w tle

Polskiej opinii publicznej, formującej się dopiero po zniesieniu cenzury w kwietniu 1990 r., szybko przyszło zmierzyć się z szokującymi skandalami polityczno-obyczajowymi, znanymi dotychczas z zachodnich, kapitalistycznych krajów. Cieniem na sejmowych wyborach z 1993 r. położyła się słynna już publikacja "Erotyczne immunitety Anastazji P." Książka ukazała się niecały rok wcześniej. Sygnowała ją swoim nazwiskiem była dziennikarka Marzena Domaros, ale szybko pojawiły się informacje, że w rzeczywistości została napisana przez redaktora "Gazety Wyborczej" Jerzego Skoczylasa (on sam utrzymuje, że tylko ją zredagował). Domaros udawała hrabinę Anastazję Potocką (tak, z tych Potockich) i korespondentkę "Le Figaro". W książce opisywała swoje rzekome pikantne spotkania z czołowym polskimi politykami z lewa i prawa, nie szczędząc szczegółowych opisów aktów seksualnych. Twierdziła, że spała np. z Aleksandrem Kwaśniewskim, Leszkiem Millerem czy Zbigniewem Eysmontem (dla tego ostatniego publikacja skończyła się rozwodem). Wygraną sprawę w sądzie wytoczył jej tylko polityk Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego Stefan Niesiołowski. Jako motywację reporterka podawała chęć zemsty na Andrzeju Kernie, wicemarszałku Sejmu z Porozumienia Centrum, poprzedniej partii Jarosława Kaczyńskiego. Zarzucała mu w publikacji brutalny gwałt, czemu polityk zaprzeczał. W końcu nazwisko Domaros pojawiło się przy sądowym badaniu sprawy tzw. pancernej szafy pułkownika Jana Lesiaka, byłego esbeka inwigilującego Jacka Kuronia i szefa specjalnego zespołu sformowanego przez Urząd Ochrony Państwa, rozpracowującego niektóre legalne ugrupowania opozycyjne po 1989 r. W owej szafie znaleziono dokumenty, z których można wywnioskować, że Marzena Domaros miała gromadzić informacje o intymnym życiu polityków na zlecenie właśnie UOP.

Klęska SLD

Potężna powódź tysiąclecia, jaka nawiedziła Polskę w lipcu 1997 r., oznaczała oczywiście katastrofę dla wielu rodzin. Ale zakończyła się też istną tragedią dla rządzącego wtedy Polską obozu SLD. Ówczesny premier z ramienia tej partii Włodzimierz Cimoszewicz zasłynął ze słów wypowiedzianych do kamer o powodzianach, utrzymanych w duchu: "Trzeba było się ubezpieczyć". Zdaniem wielu ekspertów, ta wielokrotnie cytowana i powtarzana przez media arogancka wypowiedź przyczyniła się do klęski postkomunistów w wyborach tego samego roku. SLD oddała władzę w ręce koalicji Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności. Dodajmy dla uczciwości, że SLD-owski rząd ostatecznie zdążył uruchomić pewne fundusze z rezerw budżetowych na pomoc powodzianom.

Zdawałoby się wówczas, że przed tą lewicową partią, walczącą o głosy obywateli we wrześniowych wyborach sejmowych, stoi trudne zadanie, ale wybrany dwa lata wcześniej na prezydenta jej patron Aleksander Kwaśniewski ma akurat zapewniony spokój. Nic bardziej mylnego, a wszystko przez serię sierpniowych artykułów w dzienniku "Życie" pt. "Wakacje z agentem" autorstwa dwóch dziennikarzy - Jacka Łęskiego i Rafała Kasprowa. Ten tekst przeszedł do historii polskiego dziennikarstwa śledczego, ale wcale nie ukrócił kariery Kwaśniewskiego, za to wspomnianych dziennikarzy - owszem. Przyczynił się też później do zamknięcia całej gazety. W artykułach żurnaliści informowali o wspólnych wakacjach: pobycie i domniemanych spotkaniach Aleksandra Kwaśniewskiego, wtedy przewodniczącego Klubu Parlamentarnego SLD, z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem w pensjonacie "Rybitwa" w Centralnym Ośrodku Sportu we Władysławowie-Cetniewie w sierpniu 1994 r. Prezydent nie zostawiał na publikacji suchej nitki i wszystkiemu zaprzeczył, sprawa znalazła swój finał w sądzie. Ten dał wiarę słowom i dowodom prezentowanym przez Kwaśniewskiego (m.in. wyciągi z konta) na to, że w czasie rzekomych kontaktów z Ałganowem przebywał w Irlandii. Opisywana "afera" odgrywała ważną rolę w toczących się sporach politycznych.

Ważną, jednak nie aż tak znaczącą jak wpadka sztabu Kwaśniewskiego z września 1997 r. Prezydent ze swoją świtą odwiedzał wtedy Kalisz, a najbardziej dokazywał minister z jego kancelarii Marek Siwiec. Gdy tylko panowie wysiedli z helikoptera, ten na oczach partyjnych współpracowników wykonał w powietrzu znak krzyża. Po chwili wyraźnie rozbawiony Kwaśniewski zapytał: "Czy minister Siwiec całował już ziemię kaliską?". Siwiec podchwycił żart swojego pryncypała, padł na kolana i faktycznie ucałował ziemię, ewidentnie parodiując papieża Jana Pawła II. Powstałe z tego zdarzenia nagranie wykorzystał w 2000 r. przed wyborami prezydenckimi sztab Mariana Krzaklewskiego, przywódcy AWS chcącego odebrać Kwaśniewskiego stołek głowy państwa. Filmik nie zrobił jednak na wyborcach szczególnego wrażenia.

"Kasa, misiu, kasa"

W maju 2004 r., po ustąpieniu z funkcji premiera Leszka Millera, szefem mniejszościowego rządu SLD-Unii Pracy został prof. Marek Belka, dzisiejszy prezes Narodowego Banku Polskiego. Krótko potem wyrażał on mocne poparcie dla nowo powstałej formacji Władysława Frasyniuka i Janusza Onyszkiewicza - Partii Demokratycznej, następczyni Unii Wolności. Zjawił się nawet na jej kongresie założycielskim i kilku innych partyjnych spotkaniach. Tak oto doszło do kuriozalnej i bezprecedensowej sytuacji, w której premier związał się z partią, będącą... w opozycji do jego własnego rządu. I to pozaparlamentarną.

A tym zagraniem Jacek Kurski, zwany wówczas bulterierem braci Kaczyńskich, ostatecznie ugruntował swoją opinię brutalnego i cynicznego gracza politycznego, nie wahającego się przed ostrym faulowaniem. Tuż przed końcówką kampanii prezydenckiej i parlamentarnej w 2005 r. w wywiadzie prasowym stwierdził, że poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Donalda Tuska walczył w II wojnie światowej w Wehrmachcie. Rozpętała się polityczno-medialna burza, Kurski został za swoje słowa natychmiast usunięty z PiS. Gdy opadł wyborczy kurz, okazało się, że częściowo miał rację, bo dziadek obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej faktycznie zasilał niemieckie wojsko. Zdezorientowany Tusk deklarował, że nic o tym nie wiedział. Warto podkreślić istotny fakt, że - o czym Kurski już nie raczył wspomnieć - Józef Tusk został wcielony do Wehrmachtu siłą, tak jak wielu mężczyzn na Pomorzu i na Śląsku. "Bulterier" wrócił jednak w szeregi Prawa i Sprawiedliwości. Jak dziś wiemy, nie na stałe.

W 2007 r. Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie finansowe Prawa i Sprawiedliwości oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej dotyczące poprzedniego roku. Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego i jej lewicowy konkurent mieli złamać zapisy prawne, dotyczące źródeł finansowania. Krótko po tym czasie z inicjatywy PiS rozwiązano Sejm i zarządzono nowe wybory. Zdaniem wielu krytyków tej partii, głównym powodem była właśnie decyzja PKW, grożąca odebraniem na trzy lata dotacji dla niej z budżetu.

Kilka słów i kieliszków za dużo

W trakcie kampanii wyborczej w 2007 r. (tygodnik "Polityka" nazwał je na wyrost "prawdopodobnie najważniejszymi wyborami po 1989 r.") swojej szeroko od wielu lat komentowanej słabości do alkoholu dał wyraz były prezydent Aleksander Kwaśniewski. W 1999 r. w Charkowie tłumaczył swój "niedysponowany stan" urazem prawej goleni. Gdy w 2007 r. w czasie wygłaszania wykładu dla ukraińskich studentów chwiał się i miał problemy z artykulacją, tłumaczył potem, że jest wolnym człowiekiem i może pić to, co chce oraz tyle na ile ma ochotę. Potem na wiecu Lewicy i Demokratów w Szczecinie zachowywał się dosyć podobnie, przemawiając do Saby, czyli psa ówczesnego wicepremiera a także ministra spraw wewnętrznych Ludwika Dorna.

"(...) jej kanclerstwo nie było wynikiem czystego zbiegu okoliczności" - te słowa o Angeli Merkel zawarte w książce Jarosława Kaczyńskiego pt. "Polska naszych marzeń" (2011 r.) prawdopodobnie przesądziły o tym, że jego partia nie sięgnęła po władzę w wyborach do Sejmu i Senatu cztery lata temu. Kaczyński sam stwierdził to krótko po ogłoszeniu wyników i doprecyzował, że chodziło mu w swojej książce o potrzebę wywindowania w Niemczech polityka pochodzącego z NRD. W każdym razie niejasnymi sugestiami dotyczącymi szefowej rządu naszego zachodniego sąsiada i państwa grającego pierwsze skrzypce w Unii Europejskiej naraził się na zmasowaną krytykę i zarzuty o kreowanie spiskowych teorii. Nie pierwszy raz zresztą i nie ostatni.

W tym samym wyborczym roku z list nieistniejącego już Ruchu Palikota na posłankę została wybrana Anna Grodzka, wcześniej znana jako Krzysztof Bęgowski. Jest prawdopodobnie jedyną transseksualną parlamentarzystką na świecie.

W krótkim czasie medialną karierę zrobił prowokator Andrzej Hadacz, zwany też "Andrzejkiem spod krzyża". Latem 2010 r. dołączył do obrońców krzyża, postawionego po tragedii smoleńskiej przez harcerzy naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego. Miotający histeryczne hasła i zarzuty ("Tusk i Komorowski kula w łeb!"), agresywny mężczyzna drobnej postury został użyty przez Platformę Obywatelską jako idealny przykład zacietrzewionych i pełnych nienawiści fanatyków PiS. Pojawił się m.in. w słynnym spocie PO pt. "Oni pójdą na wybory, a Ty?" w trakcie poprzedniej kampanii parlamentarnej. Co ciekawe, już w 2014 roku zaczął pokazywać się w towarzystwie czołówki "platformerskich" polityków, na zdjęciach obściskiwał się np. z prezydentem Komorowskim. W innych filmikach na YouTubie tłumaczył, że zmienił zdanie i teraz popiera rząd, a Kaczyński go oszukał i okłamał. Swoje zaangażowanie po stronie zwolenników krzyża na Krakowskim Przedmieściu wyjaśniał zmanipulowaniem przez prawicową prasę. W maju tego roku, po pierwszej prezydenckiej debacie telewizyjnej w TVP pojawił się pod siedzibą telewizji i wywołał awanturę, natykając się na wychodzącego z gmachu Andrzeja Dudę oraz jego sztab. Hadacz przyznał potem, że o pomoc wprost poprosił go doradca Bronisława Komorowskiego, Tomasz Nałęcz.

Zobacz też: "Polska może przyjąć więcej uchodźców, ale pod trzema warunkami"

Źródło: TVN24/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na orneta.naszemiasto.pl Nasze Miasto