Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nauczyciel z Międzyrzecza pomógł uchodźcom z Ukrainy. Z żoną przyjęli pod swój dach kobietę z dwójką dzieci

Anna Moyseowicz
Anna Moyseowicz
Rodzina z Ukrainy znalazła schronienie w Międzyrzeczu.
Rodzina z Ukrainy znalazła schronienie w Międzyrzeczu. Bartosz Leyko/ Facebook
Spontaniczna decyzja, wielka pomoc. Nauczyciel z Międzyrzecza wraz z żoną pojechali na granicę i przyjęli do siebie rodzinę z Ukrainy. Choć sami opiekują się czwórką dzieci i starszą osobą, przejechali setki kilometrów, by pomóc innym.

Nauczyciel z Międzyrzecza wraz z żoną ruszyli na pomoc

Wojna na Ukrainie rozpoczęła się w czwartek (24 lutego) i od samego początku pojawiły się informacje o uchodźcach z tamtego terenu. - W mediach pokazywano zdjęcia z dworca w Przemyślu, gdzie było widać te osoby, mówiono, że generalnie Polacy pomagają uchodźcom. Zaczęliśmy z żoną rozmawiać o tym, co my moglibyśmy zrobić - opowiada Bartosz Leyko, który jest nauczycielem języka angielskiego. Uczy w Szkole Podstawowej w Międzyrzeczu i technikum w Bobowicku, a popołudniami także w szkole językowej.

Głos sumienia

Pomysł pomocy pojawił się w piątek wieczorem.

Ja tej nocy z piątku na sobotę fatalnie spałem. Co chwilę się budziłem, gdzieś z tyłu głowy słyszałem taki głos, pewnie głos sumienia, który mówił: Słuchaj, ty leżysz w łóżku, jest ci wygodnie, a ktoś w tej samej chwili cierpi chłód, leży pokotem na betonowej podłodze w innym zakątku Polski i potrzebuje pomocy - mówi mężczyzna.

Obudził się on bardzo wcześnie i już z samego rana małżeństwo podjęło decyzję o pomocy. Chęć wyjazdu pojawiła się od razu. Wcześniej jednak mężczyzna postanowił poinformować przez internet o chęci przyjęcia kogoś do siebie do domu. - Zrobiłem post, znalazłem grupy na Facebooku związane z pomocą i wrzucałem go tam, ale panował ogromny chaos. I Ukraińcy, i Polacy dodawali różne pytania, po minucie już nie byłem w stanie odnaleźć swojego posta. Powiedziałem sobie: Jadę.

W drogę

Małżeństwo w sobotę zrobiło duże zakupy i ruszyło w drogę. - Dojechaliśmy. W Przemyślu podjeżdża się pod dworzec, a tam przez takie duże okno można podać coś, co ma się do zostawienia. Daliśmy to, co zakupiliśmy, zaparkowałem i wróciliśmy na dworzec. Wewnątrz było dużo ludzi, wszyscy czekali na pociąg, który miał już 9 godzin opóźnienia. Było to połączenie ze Lwowa, którym jechało 2700 osób, same matki z dziećmi - opowiada.

Jak dodaje, czekanie nie było bierne. Choć nikt o pomoc nie prosił, każdy, kto przychodził na dworzec, znajdował swoje zajęcie. - Coś trzeba było przenieść, zrobić, pomimo mrozu nie czuło się mijającego czasu - mówi.

Małżeństwo zostawiło do siebie kontakt osobom organizującym na dworcu pomoc uchodźcom. Ponadto mężczyzna przygotował kartonik, na którym po ukraińsku napisał, że mogą przyjąć pięć osób i że zapewnia darmowe zakwaterowanie. - Wszyscy stali z takimi kartonami. Sytuacja zmienia się z dnia na dzień. Tamtej doby przyjechały dwa pociągi ze Lwowa, a kilka dni później już dziewięć - opowiada.

Wszyscy zaopiekowani

Małżeństwo w międzyczasie zajechało na przejście graniczne w Medyce. - Nasze państwo stanęło na wysokości zadania, bo nie było takiej osoby, która by nie była zaopiekowana, nie było takiego uchodźcy, który by stanął i nie miał dokąd iść - mówi Leyko. Jak tłumaczy, ludzie po przejściu przez granicę, udawali się do punktu recepcyjnego i prosto stamtąd, jeśli ktoś nie wiedział, dokąd iść, wsiadał do podstawionego wcześniej autokaru, który wiózł do jednego ze specjalnie przygotowanych miejsc. Jednak przed przekroczeniem granicy uchodźcy musieli zmierzyć się ze sporym wyzwaniem. - Te kobiety z dziećmi w kolejce pieszej na granicy stały nawet dwie doby, a temperatura była ujemna. Dwa dni stać w kolejce?! Niektóre dzieci były zawinięte w koce, matki trzymały je na rękach, inne pod płaszczami i takie maleństwa były w ten sposób karmione piersią, to wyglądało jak w ogóle inny świat - opowiada mężczyzna.

Zobacz też: Bezpieczny azyl / fot. TVP3 Białystok

Znaleziono rodzinę

Z dworca w Przemyślu zadzwonił telefon. Małżeństwo poinformowano, że znaleziono potrzebującą rodzinę, która mogłaby skorzystać z ich pomocy. Pani Aleksandra przyjechała do Przemyśla z dwójką dzieci - 7-letnim Daniłem i 14-letnią Anastazją. Mężczyzna podkreśla bardzo dużą skromność rodziny, a także koszmar, przez jaki musieli przejść. Danił podczas ucieczki poranił sobie stopy. Rodzina mieszkała w mieście Krzywy Róg, na wschodzie Ukrainy, stracili wszystko, w tym dom. To jedno z miejsc, które jako pierwsze odczuło wojnę. - Aby mogli w ogóle jakimś transportem kierować się w stronę Lwowa, musieli 60 kilometrów przejść na piechotę. Udało im się to zrobić w dwa dni i przez to dziecku poraniły się stopy - mówi Leyko.

Ogromne wsparcie

Swoje poczynania mężczyzna publikował na Facebooku i spotkał się z ogromnym, pozytywnym odzewem. Zaraz po przyjeździe miał pierwszego gościa z ubraniami dla swoich gości. Tego samego dnia, pomimo ogromnego zmęczenia, zajmował się jeszcze organizacją większej liczby odzieży.

- Muszę pochwalić moją najstarszą córkę Olę, 18-latkę, bo gdy my pojechaliśmy, ona została tutaj zająć się całym kramem. Syn ma 17 lat, ale dwie młodsze córki 6 i 3 lata, więc Ola wszystkimi się zaopiekowała, tak naprawdę to dzięki niej ten wyjazd był możliwy. Zajęła się też leżącą babcią. Ponadto, gdy przyjechaliśmy, obiad był już podany na stole.

Pani Aleksandra chce się usamodzielnić

Mężczyzna aktywnie szuka pracy dla pani Aleksandry, która - jak sama mu powiedziała - chciałaby jak najszybciej się usamodzielnić. Ponadto planuje on wyjazd do centrum handlowego i zakupienie ukraińskiej rodzinie butów oraz ubrań. - Mamy rzeczy, one są bardzo fajnej jakości, ale swoje to jest jednak swoje. Chcę im kupić sześć par butów, aby każdy miał po dwie, trzeba mieć także swoją, nową bieliznę, nie kilka sztuk, a najlepiej całą szafkę, jakieś ubrania, żeby też oderwali się od wszystkiego, dać im trochę radości, uśmiechu, bo to ważne w tej sytuacji - mówi.

Jak opowiada, cała sytuacja jest dla niego nowością. - Te problemy stają przede mną nagle i uczę się je na bieżąco rozwiązywać. Gdyby ktoś chciał jakoś pomóc, to najlepiej się skontaktować ze mną bezpośrednio, bo nie wiem, co będzie potrzebne za tydzień, jak się to wszystko zmieni - mówi. I dodaje, że jeśli już pani Aleksandra się usamodzielni, on na tym nie poprzestanie i bez wahania pomoże kolejnym osobom.

Działania nauczyciela z Międzyrzecza zainspirowały do pomocy kolejne osoby. - Dostałem dużo ciepła, poczułem ogromne wsparcie i to wiele mi dało - mówi. Opowiada, że uczniowie 7 klasy SP przywitali go na lekcjach brawami. - Nie wiedziałem o co chodzi, więc dołączyłem się do klaskania, na co oni do mnie: Nie, niech Pan nie klaszcze, to są oklaski dla Pana! Myślę sobie, że to wszystko dało dużo pozytywnej dydaktyki. To piękna lekcja.

Gdyby ktoś zechciał pomóc rodzinie uchodźców, może się skontaktować bezpośrednio z Bartoszem Leyko pod numerem telefonu: 506 203 483.

Obecnie osobisty odbiór ludzi z przejść granicznych nie jest już wskazany. Sugeruje się, aby pomagać drogą sformalizowaną. Chętni do tego, by dać dach nad głową uchodźcom, powinni szukać informacji na stronie swoich gmin bądź powiatów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na miedzyrzecz.naszemiasto.pl Nasze Miasto